sobota, 5 grudnia 2015

Opowiadanie 10 cz.1


Bezwiednie

Burza. Pioruny uderzają wszędzie, ale jest ciemno na tyle, że nie możesz nic ujrzeć. Nic poza osobą, która stoi po środku jezdni. Wydaje się niewzruszona, spokojna wśród niepohamowanej walki żywiołów. Strugi deszczu spływają po niej, jakby nigdy nic się nie działo. Istota, nie trzęsie się z zimna, nie daje żadnego znaku życia. Ale stoi po środku tego wszystkiego, Pani Chaosu, Nimfa Zniszczenia. Pioruny uderzają, z nieba leje się woda. Jest zbyt ciemno, żeby to wszystko mogło być prawdziwe.
***
- Wstawaj! - usłyszałam zniecierpliwiony głos mojej starszej siostry. Krople deszczu rytmicznie uderzały o dach, tworząc melodyjkę. Głupio jest mieszkać na ostatnim piętrze bloku. Zakopuję się w ciepłą kołdrę i zatykam uszy, żeby nie słyszeć Kornelii. Może da mi spokój i zostanę w domu, skoro wczoraj mama zmierzyła mi temperaturę równą - dum, dum, dum... - 37 stopni Celcjusza. Z taką gorączką nie można kiwnąć palcem, a co dopiero iść do szkoły! Szczególnie jak ma się sprawdzian z chemii na pierwszej lekcji, a o wodorotlenkach wie się tylko tyle, że zawierają atom wodoru, atom tlenu no i... coś, co znajduje się obok nich w nazwie!
Kołdra pachnie łagodnie lawendą, słychać stukanie kropli deszczu. Muszę tylko zamknąć oczy i...
***
Stoi i czeka. Woda spływa, a ty do niej biegniesz. Biegniesz? Nie, ty nią jesteś. Kontrolujesz burzę, to przez ciebie. Czekasz, aż ją odnajdziesz. Musisz ją odnaleźć, wybić jej z głowy związane z Tobą plany. Nie możecie tego zrobić przyszłemu pokoleniu.
***
- Podnieś się, bo spóźnisz się do szkoły! - Kornelia zdjęła ze mnie kołdrę. Jęknęłam. Było tak blisko odkrycia celu mojego snu. Wierzę w to, że wszystko ma swój cel, nawet niby przypadkowe zrzucenie długopisu podczas odrabiania lekcji. Tak, teraz można uznać mnie za dziwną, ale to wina mojej rodziny. Wszyscy jesteśmy dziwni.
- Nie mogę iść, bo mam gorączkę - marudzę. Wyjątkowo Kornelia nie zbywa mnie jakimś sarkastycznym komentarzem, a przykłada mi rękę do czoła. Potem patrzy na zegarek - jest szósta czterdzieści pięć. Zdążyłabym pójść do szkoły, nawet jeśli leżałabym przez następne piętnaście minut. Po prostu wyszłabym bez śniadania.
Siostra wybiega z pokoju tanecznym krokiem, a po chwili wraca z termometrem. Mierzę temperaturę, która wynosi równiutko 37 stopni. Znowu to samo! Patrzę błagalnie na Kornelię, ale ona tylko marszczy brwi. Patrzy to na wynik, to na mnie, po czym mówi:
- Możesz zostać w domu, ale to ten jeden, jedyny raz!
Niemal rzucam jej się na szyję, ale ona już jest w drodze do łazienki. Nie ominie ani jednego dnia szkoły, a później dziwią się, że ma tak dobre wyniki we wszystkim, lecz żyje w ciągłym stresie. Dopiero kiedy drzwi się za nią zatrzaskują, oddycham spokojniej. Już nie zmieni zdania. Za godzinę obudzi się najmłodszy z rodzeństwa - Konrad. Chodzi do czwartej klasy, więc może sobie farciarz pospać. Zauważyliście tę ciekawą zależność, że wszyscy mamy imiona zaczynające się na literę 'K'? Kornelia, Karina i Konrad. Kolejna schiza naszych rodziców.
Próbuję zasnąć, ale nie jestem w stanie, d eszcz ucichnął. Mój burzowy sen nie powraca. Zdenerwowana wstaję i idę do przestronnej kuchni, która służy również za salon i pokój gościnny (jak jakiś gość lubi spać na stole lub fotelu, to proszę bardzo!). Wyjmuję z lodówki owocowy jogurt, siadam przy stole i apatycznie zaczynam go jeść  (jogurt - nie stół!). Ma mdławy smak i kleistą konsystencję, ale nie jest aż taki zły. Od niechcenia włączam telewizor leżący na szawce i ledwie się tam trzymający. Ale działa, tylko troszeczkę  skrzypi i zacina się. Jedynka - program przyrodniczy. Nuda. Dwójka - pytanie na śniadanie z najnowszym misterem Polski. Jest o wiele brzydszy od połowy kolegów z mojej klasy. TVN - setna powtórka kuchennych rewolucji. TVP Info - "burza zniszczyła wiele domów, choć nie powinna pojawić się o tej porze roku". Wreszcie znajduję na jakiejś stacji kolejny odcinek "M jak Miłość". Kiedy jestem już zajęta losami bohaterów, do pomieszczenia wchodzi Konrad, ziewając. Patrzy z wyrzutem na mnie, a potem na telewizor i się wykrzywia. Nienawidzi tasiemców.
- Wagarujesz? - uśmiecha się półgębkiem, wyjmując z szafki płatki.
- Nie, jestem chora - mówię spokojnie, nie odrywam wzroku od ekranu. Czy on jej się oświadczy?! A może oświadczy się tamtej?! Konrad wyjmuje mleko i nalewa je do kubka.
Nagle dopada mnie ból głowy. Nie mogę się ruszyć, to mnie ogłusza i otumania jak narkotyk. Trzaskają pioruny. Impulsy bólu wstrząsają moim bezwładnym ciałem. Czuję tylko ból, a może nie czuję nic? To trwa całe wieki. Zaciskam palce na przegubach rąk, czuję tylko chwilowo ulgę. Poprzez ciemność przetykaną piorunami widzę pochylonego nade mną Konrada. A potem ból wraca wzmożony drugą falą. Przyciska mnie do krzesła. Nie! Już leżę na podłodze, pioruny zagłuszają myśli i odczucia. Potrafię tylko błagać o to, żeby wszystko się skończyło.
A potem wszystko ustaje jak ręką odjął. Podnoszę się wolno, badam przeguby, czy paznokcie nie zrobiły na nich ran.
- Wszystko w porządku? - Konrad pomaga mi wstać.
- Chyba tak - uśmiecham się łagodnie.
Zaczyna grzmieć.
~~~
To dopiero pierwsza część z tej nowej serii opowiadań "Bezradnie". Mam nadzieję, że zaciekawi, ale mówcie, czy chcecie dalsze części - jeśli jest nudzące, wymyślę coś innego.
/Caxi

1 komentarz:

  1. Chyba sobie żartujesz! To było... Wow! Innego określenia na to nie ma. Zaciekawiło mnie ta historia, więc pisz dalej. Nie możesz przerwać(to jest groźba ;) ) Najbardziej zaintrygował mnie ten koniec( jak pewnie każdego :) )

    OdpowiedzUsuń