czwartek, 14 kwietnia 2016

Opowiadanie 15

Nienawistna słodycz

 Nienawiść jest kwiatem zniszczenia, który zranieni pielęgnują w sobie z niebywałą miłością.
~ Cytaty Info

Ten, kto zamknął się w nienawiści, już się skończył!
~ Stefan Wyszyński

Problem mobbingu w szkole jest łaskawie zauważany, dopiero gdy ofiara się powiesi. Wtedy uznaje się ją za wrażliwego bohatera, który mógł mieć wielką przyszłość, telewizja o nim mówi, gazety się interesują. Kiedy się nie powiesisz, nie potniesz ani nie otrujesz, możesz zapomnieć o jakimkolwiek zrozumieniu czy próbie pomocy. Jesteś wtedy zbyt słaby, żeby odpowiedzieć na prześladowania, nie jesteś bohaterem, a lamusem.
Ja się w końcu nie powiesiłam, bo tylko rok miałam czekać na gimnazjum. Chyba tej decyzji będę żałowała do końca życia.
Nauczyciele kazali mi ignorować zaczepki. "Jeśli nie będziesz zwracać na nich uwagi, to oni przestaną" twierdzili, kiedy przychodziłam roztrzęsiona na skargę. Rodzicom bałam się mówić, zresztą byli wciąż zabiegani, bez chwili czasu na wysłuchanie córki. Zaufanych przyjaciół przecież nie miałam. No może oprócz grupy treningowej, ale wstydziłam się przed nimi przyznać, że ktoś mnie prześladuje. Zresztą, kazaliby mi obić im pyski, poszliby ze mną, a potem ja bym miała problemy w szkole. Nie moi prześladowcy. Oni w końcu nawet ręki nie podnieśli, przykładni uczniowie, kochani synowie, mili koledzy. Oni mieli tylko słowa. Nieważne, że było ich sześciu. Przecież nawet nie klnęli.
Nienawidziłam ich. Z nąmiętną radością wypatrywałam wszelkich porażek, potknięć. I choć piekielnie się ich bałam, to przyjemność z ich nieszczęść była wielka. Byłam ofiarą, ale i wewnętrznym oprawcą. Katowałam się nienawiścią do NICH.
Ale wtedy pojawiła się Ulka. Mistrzyni Europy młodzików wpadła do naszej sali treningowej w potarganych włosach i nierówno zawiązanym pasku. Uśmiechnęła się do wszystkich rozbrajająco i nas podbiła. Niewiele czasu minęło, a wygadałam się. Nie miałam pojęcia, że Ulka ma ojca policjanta. Opowiedziałam jej wszystko, imiona, nazwiska, a ona przekazała to ojcu.
Mieli proces, bo ojciec Ulki okazał się policjantem bardzo oddanym swojej pracy. Wylądowali w poprawczaku, nie wszyscy, ale postawiłam na swoim.
***
- Martuś, skarbie znowu się spotykamy.
Nie, nie, tylko nie oni! Wolno się odwróciłam. A jednak, za mną stała szóstka chłopaków, którzy w moim umyśle zlewali się w jedną całość. I cel mieli jeden. Niszczyć. MNIE.
- Martuś, dlaczego masz taką zaskoczoną minę? Wyglądasz jeszcze gorzej niż zwykle. O ile - rzecz jasna - tak się da. Och, nie obrażaj się. My tylko mówimy całą prawdę. Reszta społeczeństwa trzyma cię w mylnym przekonaniu, że jesteś coś warta. A jesteś nikim i niczym. Paskudnym zerem, które zatruwa nasze życie.
***
W wakacje zaczytywałam się marnymi poradnikami o akceptacji w grupie i tym, co będzie imponować innym w nowej szkole. Z nerwów nie mogłam spać, szarpałam włosy. Ciąć się nie zaczęłam, bo bałam się widoku krwi. Nie pamiętam czego się najbardziej lękałam - czy tego, że będzie gorzej, czy tego, że będzie tak samo. Wybrałam w końcu zupełnie nową szkołę dość daleko od domu, choć tamtą miałam bliżej. Ale tamta była skażona. Ich.
Z przerażenia płakałam po nocach, cicho, żeby nie przeszkadzać rodzicom w spaniu. Ręce zaczęły mi się trząść i tak już zostało. Przy czym jeszcze bardziej nienawidziłam Ich, bo to była Ich wina.
Miałam pójść do zupełnie innej szkoły i zupełnie innych ludzi całkiem sama! Pocieszałam się, że tak naprawdę zawsze byłam sama. To uczucie magicznie znikało podczas treningu, ale nie samym sportem człowiek żyje. Niestety.
Pierwszego września byłam już doskonale obojętna na wszystko i wszystkich, strasznie blada i zmęczona, ale gotowa do walczenia z jakimikolwiek objawami mobbingu. Jakże się zdziwiłam, gdy bez żadnych przeszkód dogadałam się z innymi. Oczywiście nie byłam popularna, ale chociaż mnie czasem widzieli. To miał być mój happy end. Ale nie był.
***
- Martuś, więc zgadzasz się?
Podniosłam wściekły wzrok znad podręcznika fizyki.
- Nie mów do mnie w ten sposób! Nie możesz nauczyć się takiej prostej rzeczy?! - syknęłam do siedzącego w ławce przede mną chłopaka. Fizyczka się nie zorientowała, zajęta bardziej obserwowaniem z zachwytem kogoś wykonującego zadanie na tablicy.
- Dobrze, już spokojnie. Przepraszam, Marto. - powtórzył chyba po raz setny swoją formułkę. Nudziła mnie już, bo potem przez parę dni się trzymał zasady nie używania zdrobnień, później zapominał i znów przepraszał. Na szczęście zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji. Fizyczka poprosiła nas o zostanie na miejscach i rozpoczęła chaotyczne podawanie pracy domowej, lecz nikt jej nie słuchał. To był dopiero początek września, a do tego drugiej klasy, więc rozmawialiśmy o jakichś głupotach.
Po kilku godzinach już gnałam do klubu na pierwszy trening roku szkolnego. Wcześniej nie odbywały się, bo sensei (w karate: nauczyciel, mistrz) był chory, a ja nie mogłam się doczekać. Podśpiewując jakieś radiowe piosenki zakładałam kimono, kiedy w szatni pojawiła się Ulka.
- Wychodzą - powiedziała spokojnie. Wciągnęła na siebie szybko strój i związała włosy, po czym dopiero obdarzyła mnie spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami.
- Niech sobie wychodzą z tego poprawczaka - odpowiedziałam starając się opanować drżenie głosu.W nietypowym dla nas milczeniu opuściłyśmy szatnię. Na korytarzu stały same znajome twarze, może odrobinę starsze i bardziej opalone. Filip był już niemal mojego wzrostu, co skwitował wesołym uśmiechem.
Sala pachniała tym co zwykle - potem i płynem do czyszczenia maty. Wrześniowe słońce przedzierało się przez niewielkie okna. Było ciepło, duszno, parnie. Ktoś od razu otworzył okno, a potem się oczywiście do tego nie przyznawał. Daniel jak zwykle poprosił o prowadzenie rozgrzewki, sensei się zgodził, a my byliśmy przez następne 40 minut skazani na wyczerpujące ćwiczenia kolegi. Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich wysoki blondyn, na oko parę lat starszy ode mnie. Sensei poklepał go po plecach jakby znali się już od dawna. Nie przedstawił go, tylko kazał dołączyć do rozgrzewki, sam założył klapki i przepadł gdzieś w poszukiwaniu kawy. Daniel z szerokim uśmiechem pod tytułem ja-tu-prowadzę-rozgrzewkę zapytał nowego o imię. Wiktor.
Ulka zasłoniła sobie usta dłońmi.
Zadrżałam. Wiedział, że to ja? Pamiętał? Znów poczułam się jak kiedyś, porzucona i zapomniana, znowu drżałam ze strachu i z nienawiści. Unosiłam na niego przerażony wzrok, po czym dla uspokojenia wbijałam paznokcie w dłoń. Poznał mnie?! Starałam się oddychać spokojnie, żeby nie zwracać uwagi na moją skromną osobę. Filip podbiegł do mnie i spytał czy wszystko OK, na co nieuważnie skinęłam głową. Chyba go uraziłam, ale nie miałam głowy do uczuć jakiegoś małolata. On powrócił. Oni jeszcze znajdą swoje miejsce w moim życiu.
Chłopak podniósł bladoniebieskie oczy i uśmiechnął się nieśmiało. Odpowiedziałam grymasem. Nie będzie mu tutaj prosto, o nie.
~~~

To tak... Nie wiem czy dopisać dalszą akcję czy zostawić otwartą kompozycję. Jak sądzicie? Ogólnie bardzo długo to pisałam i usunęłam dłuugą scenę, bo nie pasowała. /Caxi

5 komentarzy:

  1. To było takie nietypowe. Super, naprawdę. Chcę ciąg dalszy. Jak on ją znalazł? Kurczę, musisz to wyjaśnić. I ciekawy początek, bardzo prawdziwy. Czekam na kontynuację 😁

    OdpowiedzUsuń
  2. Pisać! Podobają mi się autentyczne opowiadania, takie rzeczywiste, które pokazują życie. Czytając je przypomniała mi się książka "Powód, by oddychać" Rebekki Donovan. Hmm, w sumie nie wiem czemu. Pewnie dlatego, że jest w niej wątek "prześladowania" (?). Proszę o kolejną część, bo ten fragment zakończył się w momencie typu 'idzie słodka zemsta', a takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń