Chatka w środku lasu, cz. 2
Chłopak pędził przed siebie z nieprzytomną dziewczyną w ramionach. Nie oglądał się i nie zastanawiał. Wiedział, że go ścigają. Wiedział, że powinien oddać dziewczynę swojej rodzinie. I wiedział, że czyniąc wbrew woli ojca, on również stał się ofiarą.
Ale wiedział też jak uciec. Znał przejście. I biegł tam, najszybciej jak mógł.
Maeliane drgała w jego ramionach. Spokój, który ogarnął ją z początku, minął. Szarpała się, nieprzytomna i rozgorączkowana. Elf czuł jej oddech, słyszał przyspieszone bicie jej serca. Ściskał jej szczupłe ramiona, miał jej pierś przy własnej piersi. I mimo pogoni i strachu napełniało go poczucie dziwnego, nieznanego szczęśca.
Skręcił w wąską uliczkę i przyspieszył. Poranna mgła przysłaniała mu widok. Był jednak pewien, że na końcu jest przejście. Doskonale je pamiętał.. Pędził więc jeszcze szybciej.
Nagle mgła rozsunęła się, a na uliczkę padły promienie wschodzącego słońca. Elf zatrzymał się i zaniemówił. Drogę zamykała wysoka, murowana ściana. Żadnego przejścia nie było. W jakiś niepojęty dla chłopaka sposób zamurowano je. A on znalazł się w zaułku.
Dziewczyna w jego ramionach zadrgała i jęknęła.
Za nim, dwa razy bliżej niż wcześniej ozwały się głosy wilków. Odwrócił się powoli i uniósł głowę. Westchnął, patrząc na unoszące się z jego ust zmrożone cząsteczki powietrza.
Viang'hanie zmaterializowali się na końcu uliczki i ruszyli w jego stronę.
*
Po policzku staruszki spłynęła lśniąca łza. Prawie nie pamiętała tamtych chwil. Wspomnienia, które przywoływała, były zamglone i niejasne.
Jej mąż cicho wsunął się do chatki. Zdjął kapelusz i wstawił wodę na herbatę. Spojrzała w jego stronę. Westchnął, widząc łzę na jej policzku. Podszedł do małego stolika z arkuszami papieru i atramentem. Usiadł na taborecie, zanurzył pióro w kałamarzu. Jakby od niechcenia zaczął przerzucać zapisane kartki.
- Na czym skończyliśmy? - spytała staruszka, drżącym głosem.
Mężczyzna westchnął ponownie i posłał jej smutne, zmęczone spojrzenie.
- Na moim ojcu.
*
- Oddaj nam ją! - krzyknęli Viang'hanie, krzyknęli jego wujkowie i ciotki, kuzyni i kuzynki.
- Chodź do mnie synu! - krzyknął ojciec, lecz rysy jego twarzy nie były groźne, a...zmartwione. - Nie rozumiem tego, co robisz. Ale skoro podoba ci się ona, nie będę ponownie tłumaczył głupoty tej zachcianki. - zagryzł wargę. - Zamiast tego pozwolę ci ją spełnić. Proszę, zabawisz się z tą dziewczyną, ale oddaj nam ją. To będzie twoja zapłata. Nie zdradzaj swojej rodziny!
Serce chłopaka zadrgało, nagle opuściły go bunt i siła. Poczuł się, jakby stanął przed jakimś ważnym wyborem, którym miał zaważyć na jego życiu. Nie, to nie było poczucie. To była prawda.
Przed oczami przepłynęła mu fala wspomnień. Dzieciństwo, rodzice, dom... Pierwsze spotkanie z Maeliane. Spór i walka. Spojrzał na trzymaną w ramionach dziewczynę, po czym przeniósł wzrok na wzburzonych krewnych. Ojciec, widząc jego wahanie, zatrzymał ich ruchem ręki. Miał nadzieję, że syn dobrze wybierze. Dawał mu czas. Wszyscy stali, czekając jego reakcji.
Maeliane ponownie zadrgała i wpiła się palcami w jego koszulę, jakby szukając schronienia. Krewni spojrzeli na nią z odrazą, lecz pozostali w bezruchu. Czekali.
A on odetchnął, patrząc na wydobywające sie z jego ust cząstki zmrożonego powietrza (od autorki: wiem, powtórka i matko! jak on często wzdycha...). Potem zaczął mówić; powoli i spokojnie:
- Droga rodzino, drogi tato! Wiem, czego ode mnie oczekujecie. Wiem, do czego zostałem wychowany. Wiem, że nasze rody od wieków walczą. Ale nie rozumiem tego. To bez sensu..
- Zdrajco! Głupcze! Jesteś w pułapce! - krzyknął jeden z jego kuzynów, Aviari. - Oddaj nam ją i nie rób zbędnych scen!
Ojciec wstrzymał go ponownie, choć widać było, że sam kipi z gniewu. Zachowywał spokój jedynie, by przejednać syna.
- Daj mu skończgć... - mruknął.
Nivren wiedział, że ta rozmowa nie ma sensu, ale kontynuował:
- Dano mi szczególną moc. Moc, którą obdarzono również Maeliane. Od początku byliśmy wrogami. Naszym zadaniem była walka ze sobą. Ale zamiast tego...pokochaliśmy się. Nie, ojcze, to nie jest zwykła zachcianka, którą zaspokoiłby gwałt. Ja coś do niej czuję, pragnę z nią być...
- A więc... - jego ojciec zacisnął pięści. - ...dla tej dziewczyny, dla twojego płochego pragnienia, które określasz mianem miłości... Dla tych wszystkich nic niewartych rzeczy, zdradzasz nas. Nas, twoją rodzinę, która cię wychowała i dała ci wszystko, co posiadasz! - spokojny głos ojca zmienił się w krzyk. Mężczyzna ruszył w stronę syna, a za nim niby korowód, podążyli krewni. - Tak się nam odwdzięczasz? Zdradzając nas?!
- Ojcze, nie! Nie, jeśli wy i Malwini się pogodzicie, jeśli będziemy żyć razem, w zgodzie...
- My i oni?! W zgodzie?!
Chłopak westchnął. (chyba po raz dziesiąty!)
- Więc tak. - mruknął. - Odchodzę.
- Ty zdrajco! Ty sukinsynu!
Krewni rzucili się w jego stronę, ale naraz przystanęli. Zza ich pleców rozległo się głośne chrząknięcie, a po chwili oczom Nivrena ukazała się jego matka. Jak zwykle piękna, jak zwykle spokojna i opanowana, jak zwykle groźna niczym lwica
- Śmiecie mnie, waszą matronę i przywódczynię, zwać suką?! - zagrzmiała, w tej samej chwili przesyłając synowi jasny przekaz umysłowy: "Dobrześ wybrał. Uciekaj, póki ich tu trzymam".
Nivren zamknął oczy i skupił się. Przywoływał moc. Ona zaś mówiła dalej:
- Ładnie o mnie mówicie za moimi plecami, nie powiem! I twój głos mężu, słyszałam między innymi.
Ojciec spojrzał na nią ze złością, zdumieniem i wstydem jednocześnie.
- Moja droga... - mruknął. -Nie miałem tego na myśli. Obrazić chciałem jedynie tego hultaja...
- ...naszego syna, którego wychowałam...
-...który nas zdradził!
Kłótnia trwała, a nikt nie zważał na Nivrena. Chłopak zaś zgarbiony, szeptał:
"... na mocy, którą zostałem obdarzony..."
*
Nowo narodzone dziecko płakało głośno, gdy zamaskowane postaci, wznosząc nad nim ręcę, mruczały:
- Moc ogromna, moc niepoznana. Moc na dwoje podzielona, na te dziecko spada. By walczyć i być wrofim, bo tak zapisano. Lecz na koniec szczęściem mnogim nieprzyjaciół zjednać. Moc ogromna, moc najwyższa. By zrozumiał i zwyciężył.
*
Wtem Aviari krzyknął:
- On ucieka! Ucieka! Psy, psy, za nim! Już!
Wielkie wilczury ruszyły ku chłopakowi z ujadaniem, lecz nie zdążyły go dopaść. Elf odbił się od ziemi i wyskoczył cztery metry w powietrze. Zebrani zaniemówili, patrząc, jak lekko opada na mur. Matka uśmiechnęła się.
- Wybaczcie... - mruknął Nivren do swojej rodziny.
Potem spojrzał na ściskaną w ramionach dziewczynąlę. Maeliane ocknęła się i spojrzała na niego zamglonymi oczami.
- Powiedz mi, że czujesz to, co ja. - wyszeptał jej. - Powiedz, a zaprzedam ci wszystko.
Wtedy doznała jasności umysłu i zrozumiała wszystko.
- Tak, Nivrenie. Kocham cię. Zabierz mnie tam, gdzie nas nie znajdą.
Chłopak uśmiechnął się.
- Dla ciebie poświęcam swą nieśmiertelność.
I otrzymał ostatni przekaz od matki: 'Uciekaj już! I pokaż mi kiedy swoje wnuki...'
Więc elf pognał po dachach domów, na spotkanie nowej przyszłości.
*
Uciekli. Znaleźli ustronne miejsce, gdzie zbudowali chatkę i małe gospodarstwo. W parę dni po ucieczce przysłano im skrzynię pełną pieniędzy. Nie mieli pojęcia, kto był tak dobroduszny. No dobra, domyślali się, bo dołączona karteczka głosiła: 'Za równo lat dziesięć odwiedzę was. Naturalnie do tej pory macie mieć choć dwójkę dzieci.' Z pieniędzy tych korzystali rzadko. Większość potrzeb zaspokajali pracą własnych rąk. Mieli czworo dzieci i im przekazali większość zawartości skrzyni. I choć bywało źle, jak to w życiu. Czasem byli ścigani i zmuszeni do ucieczek. Ale nigdy nie żałowali podjętej decyzji. To chyba wszystko, co powinniście o nich wiedzieć.
Ach, jeszcze jedno. Byli szczęśliwi, o ile istnieje coś takiego, jak szczęście.
*
Pewnej nocy śmierć przyszła i zabrała staruszkę. Małżeństwo przyjęło ją zgodnie i bez strachu, staruszek prosił tylko, by wzięła i jego. Śmierć jednak miała nakaz, by nie tykać go póki nie skończy pisać historii ich dziejów.
Staruszek więc pochował żonę i pracowicie tworzył dzień, w dzień. Gdy skończył, księgę wraz z resztą pieniędzy i wszystkim, co było jeszcze w chatce cennego wysłał najstarszemu synowi, dołączając testament. Potem przegnał zwierzęta do lasu i zbierając resztki swej mocy okopał gospodarstwo, a rów napełnił wodą. I, by nie pozostawić nic, podpalił obejście.
Gdy patrzył na płomienie ogarniające dobytek, śmierć zsunęła się i przystanęła obok niego. Przez chwilę wspólnie podziwiali widowisko, a potem razem odeszli z tego świata.
Śmierć oczywiście musiała tu później wrócić, i znów odejść, i tak przez cały czas. Taka jej dola.
KONIEC.
*
Wiecie, pisałam to opowiadanie (oprócz końcówki) WYŁĄCZNIE na lekcjach - niemieckim, polskim, religii, wychowawczej, matmie... - więc nie wińcie mnie za średni pomysł i za to, że wyszło jak wyszło. Literówki też pewnie są, bo przepisuję na telefonie i czuję się fatalnie >.< A jednak i tak powinniście być ze mnie dumni, bo... JEST HAPPY END!!! Żyli długo i szczęśliwie!!!(aż umarli xd). Tak! Udało się! :-D
A mimo to, gdy to teraz przepisywywałam to zobaczyłam jakie to jest przesłodzone i zaczęło mi przypominać...wiecie co? No, dla tego, kto zgadnie...nwm co. Ale zgadujcie! Podpowiem, że to klasyk ;-)
~Anelim
Zazwyczaj nie czytam opowiadań w internecie, ale to mnie zaciekawiło i będę wpadać częściej! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://miedzypolkami-ksiazki.blogspot.com/2015/10/zakadki-do-ksiazek-czesc-4.html
Ale super :D
OdpowiedzUsuńZaciekawiło mnie to strasznie ^^
Pozdrawiam :*