środa, 23 grudnia 2015

Opowiadanie 12, cz. 2

W kranie snów - WERSJA ŚWIĄTECZNA, cz. 2

Kochani, już jutro Wigilia! ;) 
Dzięki wczorajszemu pieczeniu pierniczków z Caxi i Mentos oraz zapachom, które unoszą się w moim domu i choince złapałam w końcu trochę świątecznej atmosfery! Myślę, że na blogu się to odbije - oprócz tego porąbanego opowiadania planuję wstawić w najbliższych dniach recenzję "Podaruj mi Miłość" (którą pani bibliotekarka dała mi po znajomości, specjalnie do zrecenzowania tutaj, choć książka nie jest jeszcze zapisana i pachni nowością! :*) oraz jakiś tag z Caxi. Mam nadzieję, że wy również będziecie aktywni i nie poskąpicie nam komentarzy :)

***

Potem wszystko toczy się bardzo szybko. Nie dane jest mi niczego zrozumieć ani poukładać sobie w głowie. Brat wbiega zdyszany przez drzwi frontowe, a na jego twarzy maluje się przerażenie. Zaraz za nim do domu wpadają inne postaci. Ludzie, zwierzęta, potwory... Skąd tu to wszystko? Nie umiem wyjaśnić.
W jednej chwili świąteczny, pachnący dom staje się miejscem horroru. Wszystkie zmory rzucają się na moich bliskich, ot-tak, bez powodu. Chyba że powód jest, ale ja go nie znam.
Wszystko wypełniają rozpaczliwe i wściekły wrzaski. Całość zalewa krew. Tata próbuje bronić reszty. Brat chce uciekać. Mama jest blada do granic możliwości. Ja nie wiem co robić. W końcu mnie tu nie ma. Nic nie mogę na to wszystko poradzić.
Gdzie policja? Gdzie pomoc? Ktoś przecież powinien zareagować! Zżera mnie ból i rozpacz. To jest tak rzeczywiste...
Nie tak mają wyglądać święta. Nie tak opisują je książki, nie tak przedstawiają filmy. Gdzie humor, radość i szczęście? Zginęły. Zamiast nich dano mi udrękę i krew. Masę krwi.
Tuż przede mną przemyka mama i zaraz potem dopada ją zwyrodniała bestia. Ciągnie za długie, ciemne włosy, rozszarpuje ubranie i skórę. Mama krzyczy i płacze.
Potem odnajduję spojrzeniem zmasakrowane ciało mojego brata. Obok leży tata, który usiłował go bronić. Zamaskowany człowiek przykłada mu lufę pistoletu do skroni i zaraz potem słychać wystrzał. Gałki oczu oifa wywracają się upiornie.
Wnętrzności i krew zapełniają podłogę. Chcę mi się płakać i żygać jednocześnie.
Potwory i ludzie, którzy pastwiły się nad moimi bliskimi sami się na siebie rzucają, rządni większej ilości bólu i śmierci. Mnie nikt nie zauważa. Jestem tylko obserwatorką. Zapłakaną, złamaną, biedną obserwatorką.
Ocierając łzy wlokę się w stronę choinki. Mijam ciała i nie wiem już, do kogo należały. Moja koszula nocna jest brudna od krwi.
W końcu docieram do świątecznego drzewka i dotykam jego ostrych igieł. Ktoś albo coś oderwało przypadkiem kabel od światełek i zepsuło je przy tym. Inne ktosie czy cosie potłukły połowę bombek i strąciły ozdoby.
Drzewko jest równie smutne i poszkodowane jak ja. Łączymy się w bólu. Łzy spływają mi ciurkiem po policzkach.
- Nie! - krzyczę. - Tak nie może być! Oni nie wiedzą! Są niewinni! Nie macie prawa ich tknąć!
I nagle kątem oka dostrzegam światło. Rąbek światła. Zdumiona, obracam głowę w tamtym kierunku. I widzę jego.
Cały skąpany jest w świetle. Jego ubranie, twarz, sylwetka... Jakby umarł i stał się aniołem. Głupia ja.
Uśmiech wypełnia jego twarz. Smutny uśmiech. Bardzo, bardzo smutny. Wyciąga do mnie rękę, zachęca, bym poszła za nim. Waham się. W końcu jeszcze mu nie zaufałam. I wcale nie mam na to ochoty.
- No dalej, moja droga. To jedyne wyjście.
- Nieprawda. Zawsze sobie z tym radziłam. To mój sen.
- Twój? - śmieje się. Widzę wesołe ogniki w jego oczach i czuję, jak zżera mnie wściekłość. - Och, już dawno straciłaś nad tym panowanie.
Cofa rękę, ale w ostatniej chwili, kierowana jakimś impulsem, chwytam ją i wkraczam w owal światła. Uśmiecha się.
- Mądry wybór. - chwali.

*

W jednej chwili jesteśmy całkiem gdzie indziej. Przenosimy się na jasną, trawiastą łąkę. Wielokolorowe kwiaty pachną, powietrze wypełnia śpiew ptaków o bzyczenie owadów. Przyjemna panorama. Ale szybko się zmienia.
Momentalnie ptaki milkną, owady się rozpadają, a kwiaty więdną. Trawa staje się bura i martwa. Rozglądam się i dostrzegam przyczynę pogorzeliska.
Stoi tam. Cały w czerni, piekielny i straszny. Moja najgorsza zmara. Najgorsza, bo prawdziwa.
- To się już zaczęło. - słyszę upiorny, grzmiący głos. - Nie możesz tego zatrzymać. Nie możesz żyć jak dawniej. Nie możesz się przedę mną ukryć. - patrzy wprost na mnie. Czuję jak jego spojrzenie przeszywa mnie niczym lodowata igła i wysysa ze mnie pozytywną energię. Jestem beznadziejna. - Odnajdę cię i zniszczę. To wszystko, co bierzesz za złudzenie, stanie się prawdą. Wszystko, czego się boisz.
Tak szybko jak się pojawił, znika. Znów zmienia się panorama. Ale tym razem mam zbyt mało czasu, by jej się dokładnie przyjrzeć. Widzę tylko tego, z kim tu przyszłam. Chłopaka. Widzę i słyszę jego słowa. Są coraz cichsze...
- On ma rację. W tym jednym ma rację, moja droga. To się już zaczęło. Nie możemy tego zatrzymać. Musisz nam pomóc. Pomóc i zwalczyć to, co nas niszczy. Proszę, nie stawiaj się już. To bez sensu. Prowadzisz tylko do zagłady siebie i nas.
Oddala się. Jego sylwetka jest coraz bardziej zamazana i dalsza, ale nadal spowija ją światło. Jego głos staje się cichym szeptem.
- To ostatni sen. A przynajmniej taki sen. Teraz zrozumiesz, że naprawdę jesteś wyjątkowa. Że to naprawdę ma sens...
Może i mówi coś jeszcze, ale ja już tego nie słyszę. Rozpływam się. Wszystko się rozpływa.

*

Budzę się całkiem na miejscu. W swoim łóżku, w swoim pokoju. Nie ma w tym nic dziwnego. No, może oprócz tego, że cała drżę i jestem okropnie spocona. Ze strachu.
Wciągam w nozdrza powietrze i rozpoznaję słodki zapach. Pierniki. Słyszę jak mama nuci, kończąc ozdabiać ciastka.
Zerkam na zegarek. Dochodzi dziesiąta.
Z westchnieniem wstaję, próbując opanować skutki koszmaru. Muszę się w końcu ogarnąć.
Naciągam na siebie szlafrok i wychodzę z pokoju. Choinka w salonie lśni i błyszczy; kolorowa i rozświetlona ozdobami. Jest piękna. Wcale nie różni się od tej ze...snu? Ach, jak bardzo chciałabym mieć zwykłe sny...
Spoglądam na swoje odbicie w lustrze wielkiej szafy. Wyglądam doprawdy okropnie. Potargana, spocona, drżąca i... Czyżby to były łzy? Te wszystkie reakcje... Przecież nigdy nie było tak. Nigdy nie płakałam.
Podchodzę powoli i dotykam szyby, wpatrzona w swoje odbicie z bliska. W lustrze odbija się choinka. Zapach pierników drażni moje nozdrza.
To wszystko coraz bardziej mnie niepokoi. Jawa, czy sen? Lęki, czy zapowiedź? Wróg, czy przyjaciel? Zmartwienie, czy fraszka?
Krzywię się.
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. A szczególnie na to najgorsze.
Prawda, czy złudzenie?

***

Koniec wersji świątecznej ;).

~Anelim

1 komentarz:

  1. I co?? To koniec? Tak szybko?? Ja chcę więcej, ja chcę więcej! Jakie to było... niezwykłe. Co się zaczyna? Co się stanie? Jestem taka ciekawa. Czekam na nexta, ale to już chyba wiadomo

    OdpowiedzUsuń