Więc postaram się wpaść też na kilka blogów i wreszcie poczytać.
A, razem z Caxi przepraszamy za opóźnienie z Styczniowym ABC. Pojawi się ono. Kiedyś. Dum, dum, dum....
W krainie snów - Ten przyjemny lęk, cz. 1
Miało być coś o mnie. Miałam wytłumaczyć. Wiem.
Ale to by była nuda. Zdarzyło się coś ciekawszego.
*
Nie pamiętałam nawet, jak zasnęłam. Nie pamiętałam wieczoru, pokoju i łóżka. Po prostu ocknęłam się nagle, mknąc przez ulice. Jak? Na łyżwach. Taak. Dokładnie.
Drogi były całkiem oblodzone i krystalicznie białe. Widziałam tylko te ulice, ciemne sylwetki domów, swoje ręce i nogi. Była noc. Mroźna, ciemna, rozświetlona śniegiem noc.
A ja mknęłam na łyżwach drogą. Płozy cichuteńko żłobiły lód. Coraz szybciej, szybciej, szybciej! O to mi tylko chodziło. W tej krótkiej chwili jedna, jedyna myśl świtała w mojej głowie, pulsując gwałtownym pragnieniem. Szybciej!
Nagle zza zakrętu wypadł samochód. Reflektory rozjaśniły mrok i morderczo zabłysły mi przed oczami. Strach ścisnął na moment gardło, ale szybko się opamiętałam. To była moja bajka i ja tutaj rządziłam.
Skupiłam myśli i przyśpieszyłam jeszcze bardziej, z szaleńczym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Samochód znalazł się niebezpiecznie blisko, kierowca zatrąbił piskliwie. Pochyliłam się, moje nogi ledwo odrywały się od ziemi, a płozy cięły lód. Szybciej, szybciej; bliżej, bliżej. Światło, klakson i pisk hamulców wypełniły powietrze.
A potem moje ciało ruszyło zwartą pracą wyćwiczonych mięśni.
Raptownie wygięłam się i skręciłam ostro w lewo. Łyżwy skrzypnęły, a ja pomknęłam; szybciej, niż wiatr. Samochód śmignął tuż obok mnie, niemal otarłam się o jego karoserię. Klakson zawył raz jeszcze z wściekłością i kierowca wyhamował gwałtownie. A ja wpadłam na trawnik, gorączkowo myśląc, jak uciec. Prędkość jazdy wyrzuciła mnie do przodu, tak że wylądowałam tyłkiem na ziemi parę metrów od drogi, na czyimś podwórku. Swoją drogą, dziwne, że nie było ogrodzenia. No chyba, że przez nie przeleciałam. Tu wszystko jest możliwe.
Było całkiem ciemno. Całe podwórko porastałały jakieś wysokie, iglaste drzewa, a światło latarni i gwiazd niemal nie miało tu dostępu. Słyszałam za sobą wściekłe krzyki kierowcy. Trzeba było coś zrobić.
Pospiesznie zdjęłam łyżwy, wstałam i po omacku ruszyłam przed siebie. Było mi przeraźliwie zimno w stopy i kompletnie nic nie widziałam. Zaczęłam nerwowo powtarzać w myślach różne, skomplikowane słowa, szukając odpowiedniego. Rzecz jasna, przeplatałam je przekleństwami. Dlaczego zawsze tak trudno jest sobie przypomnieć sposoby na zmianę materii?
W końcu mi się udało. Wyszeptałam cicho jakieś dziwne zaklęcia i na moich nogach pojawiły się ciepłe, wygodne buty. Bomba.
Nie zważając na słabą widoczność, ruszyłam przed siebie.
*
Nie pamiętam tej wędrówki. Na pewno była bardzo ciemna. Tak, ale niedługa. Chyba.
W końcu wyszłam za granice miasta. Dawno już zgubiłam wrzeszczącego kierowcę. Zimno przestało mi doskwierać i z ochotą pozwalałam, żeby chłodny wiatr unosił moje włosy. Szłam przez jakieś dziwne pola. Tak naprawdę nie wiedziałam dokąd zmierzam. Coś pchało mnie w jakimś nieznanym kierunku, ale, rzecz jasna, nie wyjaśniało mi po co. Jak zwykle. Czemu tak musi być?
Ni stąd, ni zowąd, poczułam strach. Ale nie był to przeraźliwy, bolesny jęk, a taki dziwnie przyjemny, jaki pojawia się przy oglądaniu horrorów. Po prostu szłam sobie przez mroczne, ogołocone pola i czułam wszechobecną tajemnicę. Chciałam ją odkryć. Bez względu na to, jak byłaby straszna.
I wtedy zobaczyłam w oddali światła. Zmrużyłam oczy, dostrzegając maleńką chatkę. Aha! Samotny domek, stojący wśród ciemnych pól. To musi być to. Rozwiązanie dzisiejszej zagadki. Cel.
Z radością i lękiem jednocześnie puściłam się biegiem w stronę świateł. Chatka stawała się coraz bliższa, coraz bardziej intrygująca.
Bez problemu przeskoczyłam niskie ogrodzenie. Nisko pochylona, zaczęłam się skradać wśród gęstych zarośli, w kierunku domu. Był ceglany i niepokryty tynkiem. Mały. O drewnianym, ciemnym dachu. Tak. Dziwne, nie?
I nagle, gdy byłam już całkiem blisko, drzwi otworzyły się gwałtownie i z chatki wypadł wysoki chłopak. Jego zmierzwione, rude włosy rozwiał zimny wiatr, a on objął okolicę rozbieganym spojrzeniem.
W końcu jego szare, schowane za prostokątnymi okularami oczy, dostrzegły moją postać, schowaną w krzakach.
***
Żyjesz :3!!! To super 😁. Wszystko wyszło super, zero zastrzeżeń. Też lubię jeździć na łyżwach, ale wiesz... na ulicy jeszcze się nie odważyłam 😜. Tak się zastanawiam czy ten gościu z tej chatki był przystojny czy może jednak przypominał kujona. Ta... wiem, dziwnie to zabrzmiało. Mam nadzieję, że notki będą pojawiać się częściej. Ale rozumiem, że zwyczajnie nie masz czasu.
OdpowiedzUsuńW moim wyobrażeniu jest podobny do Nishikiego z Tokyo Ghoul ;D
UsuńAha, a więc jest przystojny 😉.
UsuńSuper (jak zwykle, zresztą). Rozumiem, że jazda na łyżwach po ośnieżonych ulicach to tylko nierealistyczny element snu? ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że niedługo pojawi się c.d. (nie martw się, też nie mam zbyt dużo czasu na pisanie). Pozdrowienia także dla Caxi