poniedziałek, 21 grudnia 2015

Opowiadanie 12, cz. 1

W krainie snów - WERSJA ŚWIĄTECZNA, cz. 1


Uchylam powieki i moim oczom ukazuje się chonika. Świąteczne drzewko skąpane w blasku kolorowych światełek. Pachnący świerk obwieszony dziesiątkami przepięknych ozdób. Tradycja. Święta. To, co nawet wbrew sobie i swojemu dziwnemu spojrzeniu na ludzi i świat, kocham. Zaciągam się powietrzem niosącym woń lasu. Choinka...
Dopiero po tym jak pozchwycam się w duchu świątecznym drzewkiem uświadamiam sobie gdzie jestem. Leżę na miękkiej sofie, pod głową mam puchatą poduszkę. A więc spałam przy choince? O mój umysł obijają się wątłe wspomnienia. Niczego nie jestem pewna. Jak zwykle.
Najwyraźniejsza myśl podpowiada mi, że mój brat zawsze tak spał. Przy ubranej, oświetlonej choince, przed świętami i po nich, dopóki drzewko stało. Ja wolałam mimo wszystko zacisze swojego pokoju - w końcu w salonie nie mogłabym spać do jedenastej. Tymbardziej dziwi mnie, co tu robię.




Niezdecydowanie siadam na sofie i zwieszam nogi na podłogę. Przeciągam się, ziewając. Oj, jak zimno. Wypadałoby się ubrać. Ziewam ponownie. Nie chce mi się. Wolę otulić się kołdrą i siedzieć tak, wpatrzona w piękną choinkę.
W kolorach ozdób dominują czerwień i złoto. Moja mama i brat zawsze woleli takie ciepłe barwy. Ja tęskniłam za czystą, lśniącą bielą z domieszką jakiegoś chłodnego błękitu, czy zieleni. Tata się nie wypowiadał, więc i mój głos nie miał większego znaczenia. W końcu to mama była gospodynią.
Owinęłam sobie kołdrą nogi i ramiona. W sumie nie przeszkadzała mi kolorystyka choinki. Świąteczne drzewko i tak ostatecznie wyglądało wspaniale.
Zaciągnęłam się jego zapachem i wyczułam coś jeszcze. Korzenno-cynamonową woń. Co tak pachnie? Tylko jedna rzecz na świecie...
Pierniki! Wyskoczyłam szybko spod kołdry, nie przejmując się dojmującym zimnem. Obwieszonym światełkami korytarzem ruszyłam do kuchni. Mama krzątała się tam, a to mieszając coś w garnku, a to obracając na patelni, a to wyjmując ciastka z pieca. Postawiła blachę pełną gorących pierników na drewnianej stolnicy. Poczułam jak cieknie mi ślinka.
- Mogę je ozdobić? - spytałam niewinnie. Mama zawsze piekła pierniki jak najwcześniej, kiedy jeszcze spałam. Nie dała mi możliwości udziału w tej sztuce, bo wiedziała, że wyjem połowę lukrów i ozdób.
Teraz jednak nie odpowiedziała, jakby w ogóle mnie nie zauważyła. Nie przejęłam się tym szczególnie i rozradowana ruszyłam w stronę pierników. Czemu nie zauważyłam smutnego wyrazu jej twarzy? Czemu nie dostrzegłam łzy spływającej po policzku? Doprawdy nie wiem.
Lukry stały już w gorącej wodzie. Wystarczyło tylko przeciąć kawałek opakowania i mogłam nakładać słodką, kolorową masę na ciastka. Sięgnęłam po pudełko pełne maleńkich, cukrowych perełek i gwiazdek. Łyżeczką pokrywałam pierniki lukrem i przyklejałam do nich ozdóbki, tworząc fantastyczne wzory. Serio byłam w tym dobra. Co z tego, że duża część cudnych ciastek ginęła w moim brzuchu.
Kątem oka dostrzegłam jak mama odcedza fasolę. Zdziwiło mnie to. Po co miałaby ją gotować o tej porze? Przecież do świąt zostały jeszcze trzy dni... Potem na kuchence dostrzegłam smażące się kawałki karpia. To też nie ten czas. Chyba że...
Nie, nie mogłam pomylić się w rachubie. Poza tym... Spojrzałam na pierniki. Zawsze piekła je dwa, trzy dni przed Wigilią. Skąd niby takie opóźnienie?
Niespokojnie wstałam, porzucając ciastka.
- Mamo - zaczęłam. - dlaczego gotujesz to wszystko? Przecież jeszcze nie ma świąt. Prawda?
Nie odpowiedziała mi. W ogóle nie zwróciła na mnie uwagi. To mnie już zaniepokoiło. I to porządnie.
- Mamo! - krzyknęłam, potrząsając nią. - Mówię coś do ciebie!
Zachowywała się jakby nic nie poczuła. Przecież nie robi sobie żartów. To nie w jej stylu.
Skonsternowana patrzyłam jak z obojętnością i smutkiem siada do ozdabiania pierników. Ogarnęło mnie zdumienie, gdy zobaczyłam jak bierze moje ciastka. Pod jej dotykiem tak starannie nakładane przeze mnie ozdoby rozpływały się jakby ich w ogóle nie było. Rozwarłam usta. Niemożliwe.
Wtem do moich uszu doszedł jakiś dźwięk. Dobiegał z holu. Szybko pobiegłam w tamtą stronę. Mama ruszyła tuż za mną.
W drzwiach stał tata. Był jakiś dziwny; zrezygnowany i załamny. Zupełnie jak nie on. Jeszcze w święta! Co tu się dzieje?
Spojrzał na mnie. Nie. Na mamę. Spojrzał na nią ze smutkiem i powiedział coś, co dało mi namiastkę zrozumienia, zaświeciło lampkę w mojej głowie.
- Nigdzie jej nie ma. Wszędzie szukali, wszędzie gdzie tylko można. Po prostu się rozpłynęła.

***

Post....eee...świąteczny? Nie martwcie się, jeszcze się rozkręci. Jeszcze zmrozi wam krew w żyłach. W poszukiwaniu ciepełka i radości odsyłam na inne blogi, he he. 
Nie, tak serio to dodamy jeszcze świąteczne, przyjemne posty, nie piszemy samych tragedii. Ale drugą część tego dostaniecie. Bez obaw ;)

~Anelim

1 komentarz:

  1. Kurcze, nie spodziewałabym się...
    Na początku myślałam, że jej mama jest po prostu smutna. A potem, po zdaniach jej ojca wszystkiego się domyśliłam.
    To było takie tajemnicze i spodobało mi się.

    OdpowiedzUsuń