Chatka w środku lasu, cz. 1
W małej chatce z zagrodą, w środku lasu mieszkała para staruszków. Wiedli oni skromne, lecz spokojne życie, pełne blasku minionych dni młodości, pełne miłości. Spędzali czas na pracy, rozmowie i spisywaniu swojej historii. Było to piękne życie, o którym może marzyć każdy, kto doczeka starości.Co dzień świt obwieszczał im stary kogut, piejąc na cześć słońca. Kobieta doiła dwie łaciate krowy i zbierała jajka, złożone przez szóstkę kur. Potem staruszek jechał na szarym osiołku do miasteczka, by sprzedać część tego, co udało im się wyhodować w gospodarstwie i kupić potrzebne rzeczy. Czasem, gdy plony okazały się zbyt małe i czegoś brakowało, wyciągał ze starej skrzyni złote monety i przeznaczał je na to, co najważniejsze. Kiedyś dziwiło to mieszkańców miasteczka, lecz z czasem przyzwyczaili się oni do dziwacznego małżeństwa z lasu.
Gdy staruszek opuszczał domek, jego żona pieliła ogród i oprzątała chatkę, zaś po skończonej pracy siadywała w kuchni i czekając na męża, wspominać dawne dzieje. To było właśnie najdziwniejsze w tej parze, niesamowitsze od wszystkiego innego. Potrafili godzinami nieruchomo siedzieć i patrzeć w nieznaną nikomu przeszłość. Marzenia niosły ich ku odległym wydarzeniom z dni, w których ich skóra nie była tak pomarszczona, a kark tak zgarbiony, z dni, w których wszystko wyglądało inaczej...
*
Dziewczyna biegła wąską uliczką. Oddychała szybko, głęboko i co chwila zerkała za siebie. Oczyma strzelała też na boki. Sytuacja wydawała się jej bliźniaczo podobna do tej, sprzed kilku miesięcy. Wąska droga, naglący czas, dusza na ramieniu... Lecz teraz nie była agentem, wykonującym misję. Stała się ofiarą, umykającym zwierzęciem. Jej jedynym zadaniem było biec jak najszybciej, nie zwalniać i nie upaść. Uciec
Płuca paliły żywym ogniem. Nogi stawały się coraz bardziej ociężałe i podnosiły się z wyraźnym trudem. Każdy krok kosztował ją niezmierny wysiłek i ból, w myślach powtarzała jedynie: "Jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę... Dasz radę! Musisz." Wiedziała, że jeśli przystanie, nie ruszy się już dalej. Najpewniej upadnie i nie będzie potrafiła wstać. Każdy ruch wykonywała mechanicznie, ledwo wierząc, że wciąż biegnie.
I mimo to wciąż słyszała wściekłe ujadanie wilków i nawoływania
Viang'hanów. Odległość między nimi ani trochę się nie zmniejszyła. Pogoń nadal była zbyt blisko, a ona nie miała już sił. Powoli traciła nadzieję, że uda jej się uciec. Nagle go zobaczyła. Wypadł z pobocznej uliczki z rozwianym włosem i rozgorączkowanymi oczami. Od razu rzucił się w jej stronę. Natychmiast straciła resztki wiary. Doskonale wiedziała, że jest szybszy.
On jednak zwolnił i zaczął podchodzić do niej bardzo powoli z uniesionymi rękoma. Przystanęła, bliska omdlenia. Mimowolnie, kierowana starym, wpojonym nawykiem, wyciągnęła długi nóż. Czuła, że traci kontakt z rzeczywistością. Usłyszała słowa chłopaka, dochodzące jakby z bardzo daleka:
- Maeliane! Opuść nóż, proszę. Zabieram cię stąd. To koniec.
Tak, miał rację, to był koniec. Nie łudziła się, że zdoła jeszcze uciec, lub go pokonać. Nivren zabierze ją do Viang'hanów jako zakładniczkę. Chcą przecież przekupić jej rodzinę. A może będą ją wypytywać i torturować? Nie da się, nic nie powie. A jeśli... Jeśli zmuszą ją do ślubu z elfem, by jeszcze bardziej upokorzyć jej ród? Byli w stanie się do tego posunąć. Może niektórzy z nich domyślali się, co łączyło kiedyś ją i chłopaka. Ale ona nie miała ochoty na wymuszony związek. Czyżby Nivren tego chciał?
Tymczasem elf podszedł jeszcze bliżej. Maeliane próbowała unieść nóż, lecz jej ręka zadrżała tylko i dziewczyna wypuściła broń. Westchnęła z zrezygnowaniem i rozpaczą, a ogień trawiący jej płuca i przeponę sprawił, że to westchnienie zamieniło się w żałosny jęk. Nogi zadrżały pod nią, teraz naprawdę traciła świadomość. Nagle obraz jej się zamazał, widziała tylko stojącego przed sobą elfa. Wydał jej się niesamowicie piękny i silny. Zapragnęła poczuć się bezpieczną w jego ramionach, jak dawniej. W odległych zakątkach jej umysłu zrodziło się nawet uczucie szczęścia. Jakby o niebo lepiej było być porwaną przez niego, niż przez kogokolwiek innego.
"Głupia, on tylko pragnie mieć nad tobą władzę. Nie jest taki jak dawniej. Zmienił się. Wszystko się zmieniło." - przemknęło przez jej głowę, lecz była to myśl cicha i wątła, próbująca powstrzymać resztki tlącego się w Maeliane oporu.
W tym momencie dziewczynę opuściły ostatnie siły. Nogi ugięły się pod nią, a ona nie próbowała dalej stać. Lepiej było już zemdleć i roztrzaskać głowę o bruk. Nie przejmować się już kompletnie niczym.
Nagle jednak jakaś siła uchroniła ją przed upadkiem. Czyjeś ciepłe ramiona chwyciły ją i pozwoliły, by rozluźniła się w nich z westchnieniem. By znów poczuła się bezpiecznie. Bo nie było już w niej sił, więc nie było i oporu, ani chęci walki. Wolała oddać się uczuciom i choć przez chwilę być szczęśliwą, w tej przestrzeni pół-świadomości.
- Myślisz pewnie, że zabieram cię dla nich... - usłyszała szept tuż przy swoim uchu. - Nie, Maeliane. My uciekniemy. Uciekniemy daleko i na zawsze. Tak, jak pragnęliśmy dawniej. We dwoje.
*
Jak widzicie jest tylko połowa opowiadania, a to wszystko przez to, że nie mam czasu. Co prawda w tym tygodniu dostałam cudownej Weny i pisałam to co tu macie przez dwa niemce, ale jak widać nie zdążyłam skończyć... :-(. Dlatego c.d. pojawi się w tym tygodniu, jak tylko będę miała możliwość skończyć go (np. na niemieckim ;-) ).
A, i jeszcze jedno. Dla tych co są od początku: wyszedł z tego ciąg dalszy "On powróci" - pierwsze opowiadanie :-D
Pozdrawiam
~Anelim
Ps. Nawet nie zdążyłam sprawdzić, więc pewnie jest masa błędów...
Hmm..no w sumie ciekawe to, ale nie jestem pewna co ma do tego ta para staruszków? Czy ta para staruszków to Maeliane i elf? :3
OdpowiedzUsuńCzekam na c.d :D
Pozdrawiam :*
Hm... Jak ci powiedzieć... Lepiej zamilknę i zamiast tego dokończę c.d. i wstawię jeszcze dziś ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam