Świadoma
Lepiej spłonąć od razu, niż tlić się powoli...
~ Kurt Cobain
Musi znaleźć odpowiedź.
Wirujące wokół papiery nie
ułatwiają zadania. Opadają miękko na ziemię, zanim zdąży je złapać i
podrzeć. Zanim pozbywa się kolejnych wyróżnień, pośród których jej
szuka. To niemożliwe...
Musi mieć jakąś skazę. Tylko ją
ukryli, zakopali pod miłymi słówkami od wychowawców. Nie, nie mogła być
tak grzecznym i miłym dzieckiem.
Drży coraz mocniej. Dzienniczek z czwartej klasy wylatuje jej z rąk. Osuwa się na kolana, włosy wypadają z przykładnego koka.
Łzy cicho płyną po policzkach, spadając na podłogę strychu.
Zaczyna padać.
***
Oni wszyscy są tacy sami.
Fioletowy korektor powinien zatuszować cienie pod oczami. Nie mogą widzieć, że nie spała. Trzecią noc z rzędu.
Taty nie powinno być na śniadaniu, tylko w pracy. Niefart chce, że idzie na nocną zmianę, a ona o tym zapomniała.
- Nic ci nie jest, Laurko? – pyta przy śniadaniu jakby nigdy nic.
Z trudem przełyka kawałek kajzerki.
Nic się nie dzieje. On tylko nadchodzi. Wielki dzień dla tego świata.
- Nie, jestem tylko trochę zmęczona. Projekt w szkole.
Który zrobi na kolanie w autobusie. I tak dostanie szóstkę.
Zarzuca
torebkę na ramię, całuje tatę w policzek i wychodzi. Bez kurtki. Poza
domem czuje pewną ulgę. Naciąga rękaw swetra na rany i idzie przed
siebie. Pada deszcz, ale krople omijają ją szerokim łukiem. Na razie.
Będą na ciebie patrzeć.
Ludzi
na ulicy trochę dziwi nastolatka nieprzygotowana na złą pogodę, ale
jeszcze bardziej dziwi ich zmiana statusu znajomych na facebooku. Patrzą
w ekrany telefonów, nie zwracają na nią uwagi. Tym lepiej dla nich.
Już niedługo telefony na nic im się nie przydadzą.
Na
przystanku stoją nastolatkowie. Idealny moment na zapalenie e-papierosa
przed szkołą, w której trzeba się ukrywać przed nauczycielami. A tu
można poszpanować bez konsekwencji.
Laura poznaje parę
osób. Dwóch chłopaków z klasy. Dziewczyna w miniówce – z równoległej.
Zastanawiające jest jak zmieściła w tak małej torebeczce wszystkie
książki...
Oni wszyscy są tacy sami.
- Laura?
Przenosi wzrok z grupy nastolatków na chłopaka stojącego przed nią. Głos więźnie jej w gardle.
Przywitaj się. Zgrywaj pozory, że jesteś normalna. Jak przed wszystkimi.
Głos więźnie jej w gardle.
- O, cześć – mówi spokojnie, głosem nieco zbyt bezbarwnym – jedziesz dzisiaj autobusem czy wagary?
Jego
usta wykrzywia dziwny grymas. Nie zmienia to faktu, że są ładne. Zbyt
ładne, by był taki sam jak wszyscy. Wsiadają do autobusu. Przez dłuższą
chwilę milczą. "Co powiedziałam nie tak?"
- Robisz coś dzisiaj po szkole?
- Nic - odpowiada zupełnie machinalnie prawdę. Nie zdążyła ugryźć się w język. Shit.
- Może byśmy gdzieś razem wyszli?
"Chcesz
iść na randkę ze MNĄ? Jest tyle innych dziewczyn, które prosto
powiedziałyby Tak. Ale ja? Ja jestem inna. Niebezpieczna. Lepiej dla
Ciebie, żebyś trzymał się ode mnie z daleka."
- Jednak na śmierć zapomniałam, że mam dzisiaj dentystę. Może innym razem...
Wysiada
z autobusu, wpadając na ścianę wody. Przystanek za wcześnie. Adam chce
za nią podążać, lecz oddzielają ich automatyczne drzwi. Chłopak posyła
jej zdziwione spojrzenie, ale ona odwraca się tylko na pięcie. I
biegnie.
Inni zawsze milczą, gdy są najbardziej potrzebni.
***
Monika
siedzi jak zwykle tylko trochę dalej od średnio popularnej klasowej
grupki. Opaska z ćwiekami niestarannie ukrywa odrosty w
żarówiastoniebieskich włosach. Dziewczyna ma na sobie ulubione
rozwalające się trampki, wytartą, szarą koszulę i nieco zbyt krótką,
czarną spódnicę. Na rękach tkwią setki bransoletek, od srebrnych aż po
takie ze sznurka na bieliznę. Zanim Laura zdąży do niej podejść, ta
zrywa się na równe nogi i biegnie w jej kierunku, ciągnąc za sobą
pseudoskórzany plecak. Nawet się nie witając, prowadzi ją do toalety i
stawia przodem do lustra. Dopiero teraz Laura uświadamia sobie, że
deszcz zmył cały korektor i rozmazał tusz do rzęs. Monika wciąż nic nie
mówiąc, wyjmuje z plecaka kosmetyczkę, która zajmuje przynajmniej połowę
miejsca na książki.
- A teraz opowiadaj.
Laura dobrowolnie poddaje się zabiegowi przyjaciółki, cichym głosem opowiadając co jej się stało.
- Zaprosił Cię gdzieś, a Ty odmówiłaś?!
- Tak.
-
Co z Ciebie za idiotka! Przecież Ci się podoba, a ty... Och, wiesz, że
możesz nie dostać drugiej szansy?! - trajkocze Monika.
Nie są Ciebie warci. Pamiętaj o tym.
- A po co mi ona?
- Zachowujesz się jakbyś kompletnie postradała zmysły...
Może postradała. Pije mocną kawę z termosu przeglądając
e-dziennik. Same szóstki i piątki. Żadnej rysy, plamy na honorze Innych.
-
Co ubierasz na bal gimnazjalny? Halo, Laura, ty mnie w ogóle słuchasz? -
głos Moniki staje się słabszy, jakby traci zainteresowanie sprawami
przyjaciółki. Albo jest smutna.
- Słucham. Nie idę na bal.
On nadejdzie wcześniej.
***
Dawniej...
- Monika, chodź tu na chwilę!
Dziewczyna
wyszła ze złością z łazienki. Ojciec to sobie zawsze czas znajdzie!
Akurat robiła pasemka, żeby urozmaicić te nudne włosy.
- Tak, tato?
Stał
już ubrany w mundur i wpatrywał się w zdjęcie klasowe, które niedawno
przyniosła do domu. Rodzice byli strasznie podekscytowani obejrzeniem
jej nowej, gimnazjalnej klasy.
- Kim jest ta
dziewczynka? - wskazał jedną z ulizanych kujonek w miarę modnych
ciuchach. Musiała wysilić pamięć, żeby przypomnieć jej imię.
- Laura Stępień, a co?
- Tak myślałem. - ojciec zapatrzył się tępym wzrokiem w fotografię. Dziewczyna zaczęła powoli wycofywać się z pokoju.
- Prowadziłem sprawę jej matki....
- Kolejna drobna złodziejka, korupcja, a może nie miała tablicy rejestracyjnej?
- Powiesiła się.
Monika zamilkła, a zdarzało się to bardzo rzadko. Biedna Laura. Biedne dziecko.
***
Profesor
Erykowski wolnym krokiem przechadza się między ławkami. Uczniowie
starają się jak najciszej wyjmować potrzebne do lekcji przybory. Laura
opiera głowę na ręce i przymyka oczy. Nieprzespane noce odbijają się na
jej stanie, pomimo przyjętej kofeiny. Monika szturcha ją łagodnie w
ramię.
- Masz projekt? - szepcze zakrywając twarz pasmem niebieskich włosów.
- Nie... Zapomniałam.
Przyjaciółka
robi wielkie oczy, a ławka za nimi zaczyna cichą rozmowę okraszoną
wieloma znakami zapytania. Laura nie ma projektu? Co się dzieje?
I tak nie będzie zbierał.
- I tak nie będzie zbierał - mówi pewnie Laura. Monika kręci głową z niepokojem.
Erykowski całą lekcję rozprawia o minusach socjalizmu. Nie wspomina ani słowem o projektach.
***
Dawniej...
Innych
zaczęła słyszeć dokładnie 6 lat po rozstaniu rodziców. Tkwili w jej
głowie jak złe, wciąż narzucające się wspomnienia. Pomagali jak radzić
sobie z ludźmi. I wyjaśniali. Dlaczego matka odeszła, do czego sama
została przeznaczona. Kim jest On - tego nigdy nie powiedzieli.
Rozumiała, że to zbyt poufna i ważna informacja, by ją zdradzić. On był
końcem, a ona - Jego początkiem...
Najpierw odrzucała
tę rolę. Nie chciała jej, nie mogła się z nią pogodzić. Ale im starsza
była, tym lepiej rozumiała, że nie da się tego odrzucić. Jej matka to
zrobiła, lecz była słabym umysłem. A ona taka nie jest. Chciała jednak
chronić przed sobą innych ludzi. A raczej - lubiła tworzyć wokół siebie
aurę tajemnicy. Lubiła ich odpychać, lubiła uśmiechać się w duszy na
myśl, że są Nieświadomi.
Pamiętnik musiała pisać, bo bez tego by nie wytrzymała.
***
Na biologii mają temat o chorobach cywilizacyjnych. Nie słucha, bo po co? Inni wszystko wiedzą, a wiedza Innych jest też jej.
Dopiero, gdy Nowak mówi o depresji, zaczyna słuchać. Milczy, choć ma ochotę krzyczeć, pokazać, że wie o tym wszystko. Przecież nauczycielka nie miała styczności z taką osobą na co dzień. A ona? Ona miała. W końcu przechodzi do samobójstw.
- Osoba chora może w końcu być tak przybita, że nie będzie w stanie dłużej sprostać obowiązkom normalnego życia.
- Proszę pani, mam pytanie.
- Tak, Moniko?
- Dlaczego samobójcy często tną się w poprzek żyły, skoro jedno, porządne cięcie wzdłuż może załatwić wszystko?
Nauczycielka wydaje się równie oszołomiona co klasa, lecz odpowiada profesjonalnie:
- To jest samookaleczanie, czyli osobie chorej ból sprawia przyjemność. Jest to raczej wołanie o pomoc, a nie chęć śmierci...
Głuche wołanie.
Laura naciąga jeszcze mocniej rękaw swetra.
***
Nie widuje Adama przez następny tydzień i...
I bardzo dobrze.
I bardzo dobrze jej z tym.
***
Tego cholernego dnia budzi się z gulą w gardle i jeszcze bledszą twarzą niż zwykle. Przynajmniej spała. Powinna nie iść do szkoły, ale ciągnie ją tam jakaś nieokreślona siła.
I sześć lekcji mija bezproblemowo, jeśli nie liczyć niezapowiedzianej kartkówki z chemii. Później jest tylko biologia. Siedzą w ostatniej ławce, poza podejrzeniami ostrego nauczyciela. Ale lekcja jest nudna, więc może podyskutować trochę z Innymi. Przecież tego nikt nie usłyszy.
"Jaki jest właściwie los Moniki? Nigdy nie wspominaliście co On zaplanował..."
Zginie zanim On się ujawni. Zostanie zakładniczką, aby jej ojciec wypuścił jednego więźnia. Jednak nie dotrzymają umowy.
"Nie może jej pomóc?"
Nieświadomi nie są godni pomocy. Ona niczym się nie różni.
- A panienka Laura to co? Z głosami w głowie rozmawia?
- To pan wie? - podnosi na nauczyciela zdumiony wzrok. Nie przypuszczała, że istnieją Świadomi poza nią. A może jest jednym z Innych? Może to część rozmowy toczonej tylko w myślach?
Klasa wybucha śmiechem.
- Panienka pójdzie do dyrektora.
Wydałaś nas. Jesteś tak podobna do Nieświadomych. Taka słaba.
Wybiega z klasy, trzaska drzwiami, przemierza korytarz, płacze, płacze, płacze, na zewnątrz dopada ją wiatr i... tak, deszcz, już nie widzi nic, idzie po omacku, po ulicy zlewającej się z łzami, po kałużach, po całym tym nędznym świecie...
- Laura?
Adam. Już sama nie wie co robi, czuje dreszcze i wodę. Nie docierają do niej słowa chłopaka, nie słyszy nic poza chichotem, piekielnym śmiechem rozdzierającym czaszkę. Przytula ją. On powstanie. Drży, drży w jego ramionach, słyszy słowa pociechy. Wierna służka Pana. Prowadzi ją w stronę domu, ciepła. Ale ona ciągle nie słucha, nie kontaktuje, nie ma siły. Świadoma.
- Laurko, co się dzieje?
- Jesteś moim całym światem.
I widzi ten obraz sprzed lat.
***
Dawniej...
Matka
zabrała ją wtedy nad jezioro. Woda była zimna i tylko wiosenne, rażące
słońce zachęcało do kąpieli. Zdjęły z siebie wszystko oprócz kostiumów
kąpielowych. Matka kupiła jej wtedy nowy o kolorze tak intensywnej
czerwieni, że aż raził po oczach. Nie komponował się z zielenią trawy
ani błękitem nieba. Zastanawiała się później, czy to nie on zniszczył
wtedy jej życie, tak prosto jak niszczył krajobraz. Ale skrawek
materiału nie mógł odpowiadać za to, co powiedziała jej matka.
Gdy
były już wykąpane i przebrane, słońce zaczęło zachodzić. Obserwowały
jego majestatyczne odejście jedząc winogrona. Pamiętała ogromną liczbę
barw, które odbijały się na tafli wody. Pamiętała smak owoców - zbyt
twardych i niesłodkich. Pamiętała wreszcie zamglony wzrok mamy, jej
niepewny uśmiech. I słowa.
- Laurko, ja i tata... My... Już nie będziemy razem.
Kawałek winogrona stanął jej w gardle.
- Ale... Tak na zawsze?
- Tak. Jesteś jedynym co mi zostało. Moim całym szczęściem, światłem i nadzieją. Moim całym światem.
Płacze.
Chwilę później zaczyna padać.
***
- Laurko, chcesz winogrono? - nie wie, czy on wypowiada te słowa, czy słyszy je w głowie, ale dobrze zna odpowiedź.
- Nie, dziękuję.
- Co się stało? Bredziłaś coś wcześniej, ale nic nie zrozumiałem. Odzyskuje nad sobą kontrolę. Stoją tuż przed jej domem i może tylko dziękować, że nie zostawiła kluczy w torbie.
- To nieistotne. Dzięki... za wszystko.
- Jutro nie masz dentysty? - czy w jego głosie słyszy kpinę?
Zgódź się. To jemu potrzebne.
- Nie mam.
- Może w końcu się ze mną umówisz?
NIE jest taki sam jak wszyscy. Myliliśmy się.
- Z wielką chęcią - unosi kąciki ust. Panuje nad głosem.
- To jutro o 16 po Ciebie przyjdę - całuje ją w policzek i odchodzi. Jutro jest sobota.
Sobota, 16:00. Sobota, 16:00. Nic już jej nie zostało prócz tych dwóch słów.
***
Dawniej...
Jej cały świat nie był tak ważny, żeby postanowiła dla niego żyć.
***
Nie przyszedł.
***
Kamienny
krąg stoi tam od czasów cywilizacji łużyckiej. Archeolodzy dawno
wykopali co się dało i stracili nim zainteresowanie. Nie można tego
powiedzieć o okolicznych menelach, więc wokół leżą kawałki butelek w
różnych kształtach i kolorach. Mogą spowodować pożar, ale nikogo to nie
obchodzi.
Szczególnie Laury, która idzie tam tylko w
jednym celu. Obudzić Go. W tej chwili. Niech powstanie, niech ona
odzyska to, co straciła jej matka. Niech ją zobaczą - wierną służkę,
Świadomą, która wypełniła swoją misję.
Na razie stara się unikać szkła i korzeni. Nie wzięła latarki, a drzewa skutecznie tłumią blask księżyca.
Już niedługo to wszystko się skończy.
Uśmiecha się bestialsko. Ludzie jej zapłacą za swoją głupotę, nieświadomość.
Tata za to, że dał matce umrzeć i nie wypełnić misji.
Adam za zlekceważenie jej uczuć.
Monika za przyjaźń powodowaną litością.
Zapłacą.
Drewno już tam jest. Suche, choć od godziny siąpi deszcz. Wie, że to dzieło Innych, ale ona ma je dopełnić.
Wyciera policzki z pojedynczych łez.
Gałązki szybko zajmują się ogniem, roznieconym raptem jedną zapałką. A ona wyciąga żyletkę.
Pierwsze cięcie jest płytkie, poprzeczne. Takie, do jakiego się przyzwyczaiła. Niemal nie boli.
Mocniej. Wiesz, że On tego potrzebuje.
Przypominają
jej się słowa Moniki: "Po co ciąć się wielokrotnie, skoro wystarczy
raz, a wzdłuż żyły?". Wzdłuż żyły. Drugie cięcie jest już mocne i
zdecydowane. Ból zwala ją z nóg na kolana. Upadając, wsadza rękę do
ognia. Krew podsyca jasny płomień. Czuje ją ustach. Ubrania nią
przesiąkają. Płacze krwią jak Jezus w Ogrójcu, dobrze wiedząc co
zrobiła.
Spisałaś się na medal.
Ogień
wzrasta, zajmuje okoliczne drzewa. Pochłania je bardzo szybko, aż
pozostają jedynie sterty popiołu. Zgięta z bólu, nie potrafi się
podnieść. Żar muska złowrogo jej twarz. Krew paruje.
Bardziej
czuje niż widzi sylwetkę wyłaniającą się z płomieni. On podnosi ją za
włosy na swoją wysokość. Zaciska oczy, ból przeszywa całe ciało.
- Panie, ja nie jestem godna...
On
zaciska dłoń na jej szyi. Traci oddech. Stara się otworzyć oczy, ale
otacza ją nieprzenikniona ciemność. Czuje łzy na policzkach i... Krople
deszczu.
***
Dawniej...
Zastali
ją w mieszkaniu, powieszoną na grubym sznurze. Zwłoki znalazła
sąsiadka, rozemocjonowana kobieta, która średni wiek miała dawno za sobą.
Widać było, że przesłuchanie ją cieszy, wydawała się niemal dumna.
-
To była chora kobieta, proszę pana. Mąż od niej odszedł, dziecko
odebrali, to się głupia powiesiła. Ja tam, proszę pana, zawsze powiadam,
że trzeba być silnym bez względu na okoliczności...
Zmęczony posterunkowy popatrzył na swego przełożonego z prośbą w oczach. Ale ten wpatrywał się pusto w porzuconą kartkę A4.
Dłużej tak nie mogę. Przepraszam Cię, Laurko.
To było typowe samobójstwo. Bardzo typowe.
I nic w nim fantastycznego.
***
Gdy
ładna turystka poprosiła pana Włodka o nazbieranie jej zawilców, nie
sądził, że nie zdoła żadnego znaleźć. Po słabym piwie (wypitym za
zaliczkę w wysokości 3 złotych) poszedł w las z rozwalonym koszykiem i
zaciętym wyrazem twarzy. Zagłębiał się coraz bardziej w znane miejsce,
wypatrując białych płatków pośród świeżej zieleni paproci. Alkohol
szumiał mu w głowie, ale nie zakłócał trzeźwości myśli. Wypił
zdecydowanie za mało. Niemal podświadomie kierował się w stronę kręgu.
Przypominały mu się chwile spędzone tam z kolegami, gdy jeszcze nie
musieli zrywać będących pod ochroną kwiatków, żeby się dobrze upić.
Powracając do marzeń, niemal potknął się o coś. Albo raczej - o kogoś.
Na wilgotnej od deszczu ziemi leżała dziewczyna koło szesnastki. Jej
ręce pokrywała rozcieńczona krew. W osoczu była także koronkowa
spódnica, założona pewnie na specjalną okazję. Wokół dziewczyny leżało
mokre drewno. Upuszczona żyletka lśniła w promieniach słońca, które
zdołały przedostać się przez drzewa. Była blada, a jej usta posiniały.
Nie wyglądała jakby miała się obudzić, o nie.
W jego stronę powiał wiatr, przynosząc ze sobą słodkawo-mdlący zapach. Zapach śmierci.
***
- Monia, ktoś do ciebie!
Dziewczyna
niechętnie oderwała wzrok od książki. Kto tym razem? Koleżanka po
lekcje? Maltretowana żona wysłana przez tatę na herbatkę? A może setna
przyjaciółka mamy, której nie chce się czekać w salonie na fryzurę, więc
woli w ich domu?
Schodząc ze schodów, spojrzała w
lustro. Wyglądała fatalnie. Była w pogniecionych do granic możliwości
spodniach i za małej bluzce. Jeszcze te podkrążone oczy... Zupełnie
jak... Nie. Nie mogła o niej myśleć.
Z rozmachem weszła do przedpokoju, układając usta w wyćwiczony uśmiech, na wypadek gdyby była tu maltretowana żona. Ale nie.
Wysoki i ciemnowłosy, stał tam z rękami splecionymi za plecami. Był ostatnią osobą, jaką spodziewała się
zobaczyć.
- Wiesz co się dzieje z Laurą? Nie odbierała ode mnie ani nie odpisywała...
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Nie, powinien.
- Nie żyje.
Łzy napływają jej do oczu, choć czuła ulgę. Ulgę i wielką, niewyobrażalną pustkę.
***
Schizofrenicy
miewają omamy, częściej słuchowe niż wzrokowe. Czasem głos grozi im,
każe coś zrobić, zwykle jest to niebezpieczne dla chorego (np.
samookaleczenie) lub innych. (...) Chory
może żyć w przekonaniu, że ma kontakt z istotami pozaziemskimi, uważać,
że jest kosmitą czy bogiem i ma do spełnienia ważną misję. Próbuje
sprostać zadaniu z ogromnym poświęceniem, co bywa szkodliwe dla niego i
dla otoczenia.
(źródło: Poradnik Zdrowie)
***
Deszcz znów zaczął padać, zalewając ziemię nieprzebraną ilością wody. A ludzi - nieprzebraną ilością znaków zapytania.
~~~
Hej. Uważam to opowiadanie za jedno z moich najlepszych. Bohaterowie są co prawda schematyczni, ale polubiłam je, a rzadko zdarza mi się lubić coś, co tworzę. Postanowiłam pisać opowiadania w całości je wrzucając, bo inaczej nie chce mi się kontynuować. Następne będzie trochę normalniejsze (co mogę zdradzić - kontynuacja Nienawistnej słodyczy, która dzieje się 9 lat później...). I BŁAGAM o komentarze. Serio. Pod tym opowiadaniem to cholernie ważne.
Wasza /Caxi